sobota, 3 listopada 2012

oh captain, my captain

Może rzeczywiście popełniłem błąd o niczym więcej ci nie mówiąc. Może rzeczywiście, powinniśmy o tym rozmawiać, by cały mój kolejny związek nie rozpadł się, gdyż znalazłabyś jakieś magiczne rozwiązanie albo chociaż nie pozwoliłabyś robić głupstw. Jednak do tej pory udawaliśmy, że wszystko jest po staremu, a ty nie zadawałaś pytań o jej osobę. Poszedłem spać chyba o czwartej rano z myślą, że posiadasz jasność etyczną. To znaczy, że posiadasz jasność co do etycznego wymiaru każdej sprawy. Ja czegoś takiego nie mam. Czasem po prostu nie wiem, co jest moralne, a co nie. Takie psychiczne niechlujstwo. I dlatego wszystko skończyło się wcześniej niż mógłbym przypuszczać. Ile razy jeszcze poczuję się tak, jakbym zaczynał kompletnie nowy rozdział? Ile razy będę musiał dochodzić do siebie po tym, jak wszystko  na czym się opierałem, zostało spode mnie wyrwane? Choć dni na ogół mijały spokojnie, to brakowało mi jej ciemnych tęczówek i dźwięcznego uśmiechu, i chyba naprawdę byłem kretynem tęskniąc za czymś, co potrwało zaledwie trzydzieści dni oraz składało się z pięciu miesięcy wcześniejszej znajomości. Zero szans na przetrwanie, skoro znudziliśmy się sobie po tak krótkim okresie. Na siłę chciałem zapewnić sobie nową rozrywkę. Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę. Nie ma już powrotu. Czujesz to. I próbujesz zapamiętać, w którym momencie to wszystko się zaczęło. I odkrywasz, że zaczęło się wcześniej niż myślisz. Dużo wcześniej. I to w tej chwili zdajesz sobie sprawę, że to wszystko zdarzyło się tylko raz. I nieważne jak bardzo się starasz, nigdy nie poczujesz się taki sam. Nie będziesz nigdy czuć się jak trzy metry nad niebem... Nic nie uszło twojej uwadze. Kiedy wreszcie pojawiłaś się w ośrodku treningowym, zajmując miejsce na plastikowym siedzeniu, widziałem twoje podejrzliwe spojrzenie. Siedziałaś mało zachwycona faktem, iż spędzisz południe na oglądaniu spoconych piłkarzy i mnie, nieszczególnie w humorze. Przecież byłaś niemal pewna, iż powrót do gry nada mojemu życiu nowe znaczenie, a tym razem denerwowała mnie nawet długość trawy i sznurówek. A przecież kibice czekali. Trener czekał. Koledzy z drużyny czekali. I ja. W szczególności. Nie wszystkich zawodników zdążyłaś poznać, choć pewno niektórych kojarzyłaś także z ekranu telewizora. Kiedy wyszliśmy na boisko chyba pierwszy podbiegł do ciebie Wojtek, witając się ciepło, bo akurat z nim dogadywałaś się doskonale. 
- Jaśmina? Jezu, nie widziałem cię chyba od wakacji! - zaśmiał się, obejmując twoją kruchą sylwetkę ogromnymi ramionami. W uścisku wysokiego na metr dziewięćdziesiąt sześć bramkarza wyglądałaś jak dziecko. Odwdzięczyłaś się wesołym uśmiechem, wyraźnie zadowolona. Kiedy na chwilę zupełnie się zagadaliście, nawet nie zauważyłaś, kiedy piłka z pełnym impetem uderzyła cię prosto w brzuch. Twoja twarz  wyrażała grymas oraz dało usłyszeć się cichy jęk, a ja jak i pewnie Szczęsny musieliśmy zachować powagę, by nie wybuchnąć śmiechem. Za nasze marne próby i tak obdarowałaś nas wyciągniętym środkowym palcem, myśląc, iż futbolówka została posłana w waszą stronę dzięki mnie. Nic bardziej mylnego. Zaraz jednak podbiegł do ciebie Thomas z miną, jakby co najmniej sfaulował cię do nieprzytomności.
- Rozumiem, że lubisz nękać ludzi, ale niekoniecznie bierz na cel naszą ładną koleżankę, panie kapitanie! - zarechotał bramkarz, klepiąc go po plecach. Opuściłaś ręce wcześniej złożone na brzuchu, bo przecież tak bardzo nie lubiłaś, gdy ktoś musiał się nad tobą litować, pytać czy nic się nie stało. Pewno wtedy chłopak i tak przepraszał cię milion razy, zdążył się przedstawić oraz zamienić parę słów, dopóki nie zawołał go trener.  Pewno znów pachniałaś papierosami i zieloną herbatą, a on to wyczuł, bo nie znosił nikotyny. Nieważne.

***

- Jack, otwórz!
- Nie ma mnie, pojechałem do Peru! - zawołałem, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Doskonale wiedziałem, że to ty. Wszędzie rozpoznałbym twój głos. Słyszę go wystarczająco często. Czasami wydaje mi się, że nawet kiedy otworzę lodówkę to zobaczę tam ciebie. Tym razem jednak za długo nie zawitałaś w moje progi, a po wcześniejszym treningu miałaś zapewne milion spostrzeżeń, których nie omieszkałaś zostawić w spokoju. Wcale nie byłem chętny na jakiekolwiek odwiedziny. Szczerze mówiąc, miałem zamiar nie wychodzić z łóżka przez resztę dnia w nadziei, iż może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze. Jezu, zachowywałem się jak baba. Kurwa mać, chyba nie poznaję siebie... Może cierpię na clinomanię? Kiedyś mi o tym mówiłaś. To podobno pragnienie nie ruszania się z łóżka przez cały dzień. Czasami uczucie to jest tak silne, że osoby cierpiące na clinomanię spędzają w łóżku pełne doby. Objawy clinomanii nasilają się w deszczowe bądź chłodne dni. Ten był idealny.
- W takim razie otwórz, bo przyszłam podlać ci kwiatki! - usłyszałem zza wejścia, niechętnie przekręcając zamek. Było pewne, że z tobą nie wygram. Mogłabyś spędzić na wycieraczce całą noc, przykuć się do drzewa w ogrodzie czy coś w tym stylu. Wpuściłem cię więc do środka, składając całusa na chłodnym policzku. Jak zwykle przyszłaś bez wcześniejszego uprzedzenia. Twoja pierwsza mina mówiła naprawdę dużo, gdy zlustrowałaś mnie od stóp do głów wzrokiem, patrząc jak na zwłoki. 
- Trochę tu brudno... - mruknąłem, upychając nogą torbę pod szafę, po czym powłóczyłem się do salonu. Tam też panował bałagan, porównywalny do rozmiarów huraganu czy innego zjawiska atmosferycznego powodującego chaos. Na ziemi znajdowały się rzeczy, których nigdy nie widziałem w moim domu, ani nie wiem czy powinny się w nim znaleźć. Jednym słowem - burdel. Machnęłaś jednak na to ręką, zajmując miejsce na sofie. Nadal nie spuszczałaś ze mnie wzroku.
- Wyglądasz jak rozdeptana kupa - skwitowałaś. Jasne, w końcu zawsze potrafiłaś znaleźć idealne porównania do mojej osoby i podnieść mi dzięki temu samoocenę. Pomocna Jaśmina.
- Nie mów tak do mnie.
- Wybacz, jak normalna kupa - pokazałaś mi język, krzyżując ręce na piersiach. - Jackie, do cholery, w takim stanie widziałam cię tylko wtedy jak dowiedziałeś się ile czasu spędzisz na leczeniu kontuzji. Chyba nikt nie umarł ani nie nabawiłeś się czegoś nowego, prawda? - spytałaś naprawdę przejęta, w duchu pewno myśląc o tej szatynce, która na moment zawładnęła moim sercem i spowodowała parę zmian. Ale nie pytałaś. Zawsze dziwnym sposobem omijaliśmy te tematy, jakbyś się ich obawiała. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, iż po raz kolejny zdrabniasz moje imię, a przecież zawsze mnie to irytowało. Mógłbym zrobić zdumioną minę, rzucić ale w jakim stanie? przecież wyglądam tak jak zawsze jednak pierwsza lepsza koszulka oraz nieco ubrudzone dresy, w akompaniamencie wszechobecnego bałaganu, nie komponowały się zbyt wiarygodnie.
- Rzuciła mnie - wypaliłem, sam nie wiem czemu. Zastygłaś z rozdziawionymi ustami, a z gardła wydobyło się krótkie ohh. Wlepiłem wzrok w brązowe panele, kontynuując. Nie było sensu czekać na twoją większą reakcję  bo i tak zapytałabyś dlaczego. - Wszystko po prostu prysło. Nie wiem - wzruszyłem ramionami. Zamrugałaś parokrotnie oczyma, po czym położyłaś mi rękę na ramieniu.
- Co głupiego odwaliłeś, Jackie? - spytałaś, wiedząc, iż nie powiedziałem jeszcze wszystkiego. Westchnąłem. 
- Przespałem się z inną - odparłem, choć nawet nie chciało mi przejść to przez gardło. Tak prosty, znany wszystkim scenariusz. Ty tylko pokiwałaś głową, przytulając się do mojego ramienia. Liczyłem na jakieś prawienie morałów, twoje teksty na temat mężczyzn albo przynajmniej solidny opierdol. Nic z tych rzeczy. Sięgnęłaś po pilota, włączając losowy program. To miał być nasz wieczór. Taki sam jak te ostatnie, bo prawdę mówiąc nasze życie wcale nie należało do koniecznie ekscentrycznych, barwnych i pełnych rozrywki dwadzieścia cztery godziny na siedem. - Nawet mnie nie wyzwiesz od kretynów? - popatrzyłem na ciebie z nadzieją. Wielokrotnie bardziej chciałbym to usłyszeć, niż widzieć twą obojętność. To trochę mnie zabolało.  W sumie nawet walenie łbem o ścianę mniej boli, niż przyglądanie się temu, jak głupio postępowałeś. 
- Wyglądają jak ciasteczka, smakują jak ciasteczka, ale to frajerzy - zaczęłaś przedrzeźniać reklamę z ekranu telewizora, by po chwili wzruszyć ramionami. Nawet na mnie nie patrzyłaś. Byłaś zła. - Wszyscy jesteśmy frajerami, Wilshere. Dobrze o tym wiesz. Twoje zachowanie chyba tłumaczy jej reakcję, prawda? Nie ma o czym tu mówić - miałaś rację. W twoim słowniku słowo zdrada nie miało przypisanego znaczenia. Nie pojmowałaś czegoś takiego, choć wiedziałaś, iż owe pojęcie z pewnością kłóci się ze słowem miłość. Nienawidziłaś tego słowa, zwłaszcza jeśli miało powiązanie z bliskimi ci osobami  Dlatego bardziej dręczyły mnie wyrzuty sumienia, niż decyzja szatynki. Skutki były przecież oczywistością. Bez wątpienia.
- To z mojego powodu i oboje o tym wiemy - kopnąłem jakiś przedmiot leżący pod moją stopą. - Ale jak się kogoś kocha to trzeba pozwolić mu odejść, tak? 
Oczy błysnęły tym samym zirytowaniem co wcześniej, kiedy prychnęłaś.
- Jack, do cholery... Skoro po miesiącu bycia razem, lecisz do łóżka z inną to to chyba nie jest zakochanie? Nie udawaj głupiego - odparłaś, lecz nadal nie zaszczyciłaś mnie spojrzeniem. Ton twojego głosu był chłodny i myślę, że być może przyprawił mnie wówczas o ciarki. Byłaś rozczarowana. Mógłbym przysiąc. Byłaś rozczarowana faktem, z jakim  pustym idiotą musisz spędzać wieczory. Poza tym nie miałaś pojęcia, dlaczego ludzie po rozstaniu się uważają, że to był błąd, iż kiedykolwiek się ze sobą związali. Byli dla siebie wszystkim, kochali się tak mocno jak było to możliwe, a jednak i tak żałują. Jest to głupotą, bo przecież cieszyli się sobą wzajemnie. Nie są razem, bo wybrali oddzielne drogi, powinni być zadowoleni z tego, że w ogóle spotkali taką osobę w życiu, która odzwierciedlała ich bez żadnych zaprzeczeń. Cała ty.
- Nie wytrzymam tego... - mruknąłem, opierając głowę na oparciu sofy.
Wszyscy tak mówią, a wytrzymują. Człowiek nie sznurek, wszystko wytrzyma - skwitowałaś niewzruszona. Twoja oziębłość potrafi zabijać, nie żartuję. Pamiętam jak pewnego razu opowiadałaś mi, że kiedy byłaś mała, siadałaś w piżamie przed ekranem i oglądałaś kreskówki o Superprzyjaciołach. Marzyłaś, że w niedalekiej przyszłości po prostu zmienisz się w inną osobę, co wyjaśni wszelkie twoje wątpliwości. Ukąsi cię radioaktywny pająk i wszystko skończy się dobrze, bo zaczniesz fruwać albo przenikać wzrokiem ściany. W końcu każdy z superbohaterów przed przemianą wyglądał normalnie, zanim zyskał swoje moce. Łączyło ich to, że zmagali się z czymś, czego w sobie nie znosili. Na przykład Batman walczył z mroczną stroną swojej natury. Albo facet, który potrafił zmieniać się w Hulka, nie cierpiał tego, bo wtedy wpadał w obłęd. No i bolało. Teraz chciałbym mieć wyłącznie trochę więcej rozumu w głowie.To by starczyło. 
- Już mnie nie lubisz? - zapytałem nagle.
- Co? - wreszcie spojrzałaś na mnie, tyle, że dosyć zdumiona. Twoje brwi podniosły się do góry, gdy wyczekiwałaś na odpowiedź.
- Wiem jak nie znosisz niewierności u innych.
Naprawdę obawiałem się jak bardzo moja postać uległa zmianie w twojej ocenie. Te wszystkie tanie tekściki o przyjaźni, wadach i akceptacji mogły okazać się obłudą.
- No i co. Myślę, że to po prostu nie ta. Jesteś bystry, nie zrobiłbyś tego komuś, kto by naprawdę się dla ciebie liczył. Szkoda tylko dziewczyny. Widzisz, poza tym mówiłam ci, iż miłość może się znudzić. Nie można przez dwadzieścia cztery godziny na dobę trzymać się za ręce i ciągle uśmiechać, bo drętwieją mięśnie - uśmiechnęłaś się ledwie zauważalnie. Nawet jeśli odrobinę kłamałaś co do swoich poglądów, to chciałaś przynajmniej poprawić mi humor. Mimo wszystko jesteś dla mnie jak morze. I kiedy bywam czasem w kłopotach, kiedy piję za dużo albo kiedy robię komuś krzywdę, to idę potem do ciebie i jestem z tobą i znów czuję się jak ktoś, kto wyszedł z czystej wody. I to chyba jest dla mnie ważne. Chociaż nie pozostawiasz mnie bez oceny, to tolerujesz mnie w stu procentach. Podkręciłaś głośność, by zrozumieć jakiekolwiek słowo w kolejnym, nieudolnym filmie. Znów mogłem poczuć twoje dłonie obejmujące moje ramię.
- Widzisz, to przez filmy romantyczne kobiety mają nierealne wyobrażenia o mężczyznach - powiedziałem, starając się wgryźć w fabułę owej produkcji.
- A filmy porno powodują to samo u mężczyzn - dodałaś. - Czekaj, już rozumiem. Czyli ona po prostu była słaba i za mało erotyczna jak na twoje preferencje? - zaśmiałaś się wrednie, za co zdzieliłem cię poduszką. Przewalaliśmy się chwilę po kanapie, gdyż zacząłem cię łaskotać. Odwdzięczyłaś się tym samym, przez co wylądowaliśmy na ziemi. Boże, naprawdę nie znam nikogo bardziej udanego od ciebie. 
- Właśnie. Widziałem, że zdążyłaś poznać dzisiaj naszego kapitana. Trochę cię sfaulował - powiedziałem rozbawiony, przypominając sobie wcześniejsze zajście.
- Zaprosił mnie na kawę.
- On ma żonę, Jas - zwróciłem uwagę, wiedząc czym może zakończyć się takie wyjście w twoim przypadku. Na dodatek przykładni mężowie raczej nie zabierają ledwo poznanych, ładnych koleżanek znajomych do kawiarni. Nawet w ramach przeprosin  A zwłaszcza wtedy, kiedy nowo poznana jest niewątpliwie młodsza od wybranki. 
- To tylko kawa, głupku. Przecież nie rozpieprzę mu związku. Choć w sumie... to całkiem ciekawa propozycja - zaśmiałaś się po raz kolejny, tylko żartując.

Autorka: Nie wiem do końca co z tego wyszło, bo bardzo długo męczyłam się z napisaniem czegoś nowego. Mam nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie jak mi się wydaje. Obiecuję, że akcja niedługo się rozkręci! Zostawiam was z tą nie za dobrą świeżością, a ja nadal będę przeżywać dzisiejszy mecz Arsenal - Manchester United, a raczej Arsenal - Robin van Persie... Dobrze, że 2:1 a nie 8:2 :-)

9 komentarzy:

  1. Pjona ja też przeżywam. Nawet chyba za bardzo. Czemu nie postanowiłam kibicować jakiemuś klubowi szachowemu? Hm... Też nie mam nikogo tak zakręconego w swoim otoczeniu :(
    Jacky to rozrabiaka taki raczej jest. Ale ja go lubię. a Vemsa to bym skrzywdziła. I sama jesteś tragiczna wiesz? :P Trzy metry nad niebem to ja jestem, jak czytam Cię. O Jacku, czy nawet o porozrzucanych skarpetkach może być.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chociaż nie jestem kibicem Arsenalu to liczyłam dzisiaj na nich, z czystej sympatii jaką zaczęłam żywić do Jacka (między innymi dzięki tobie!) no i oczywiście naszego Wojtka i Bambiego (który swoją drogą pecha ma strasznego). Nie znoszę RVP i tyle w temacie meczu. Co do rozdziału to kocham to opowiadanie od 1 rozdziału, jak i postać Jas. Na jej miejscu bym pewnie zgnoiła Jacka, ale mam nadzieję, że chłopak się czegoś nauczył. ;)
    PS. Zapraszam na 3 rozdział na i-bleed-it-out :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i przy okazji pojawił się też ostatni rozdział na ich-liebe-bvb ;)

      Usuń
  3. Przeczytałam w całości i jak zwykle uważam, że napisałaś cudownie jak Ty to robisz? Jestes moim mistrzem, ucz mnie :P


    No Jack zakończył swój związek, moze faktycznie to nie była ta. Co ja mówię na pewno nie ta. Oboje z Jas powinni się ogarnąć i zobaczyć, że jedynymi osobami jakich potrzebują są oni sami. Myślę, że Jas ogarnie to po tej kawie z Thomasem. No i mimo wszystko dziewczyna zakochała się jak prawdziwa przyjaciółka, nie zganiła a jedynie utwierdziła w przekonaniu że to może nie ten.
    weny i czekam na kolejny + mecz też przeżywam.....

    OdpowiedzUsuń
  4. mi sie jak zawsze podoba! Polubiłam tą dziewczynę, ma bez kitu świetne porównania xD
    widać, że nie ocenia Jacka po zachowaniu - w tym przypadku zdrada- i pomimo to wciąż się z nim przyjaźni. To jest coś :D
    czekam na nowosć <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie oglądam meczów Arsenalu, chyba mam już za dużo drużyn, które muszę, chcę i oglądam :) No i moja antypatia do niejakiego Szczęsnego przeważa szalę.
    Ale Jacka kojarzę głównie z butelek Pepsi :D
    Może skuszę się zobaczyć coś z Kanonierami. Co do opowiadania, to jest świetne. Chyba nie jestem w stanie napisać nic konstruktywnego :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowy na i-bleed-it-out, zapraszam. :)

    OdpowiedzUsuń