Początki zawsze są trudne. Wiesz, naprawdę wymagasz cierpliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o oprowadzanie cię po mieście. W nowej pracy miałaś wystarczająco dużo roboty, twój codzienny kurs opierał się na schemacie mieszkanie - firma - kolacja w jakiejś restauracji, więc nawet nie zdążyłaś poznać naszego Londynu. To mnie kopnął w tyłek ten zaszczyt, by pokazać ci stolicę Anglii, zgubić cię sześćdziesiąt osiem razy wśród tłumu ludzi oraz wytłumaczyć gdzie nigdy, przenigdy nie powinnaś jadać sushi. Bywałaś naprawdę irytująca stojąc na przejściu jak słup soli zamyślona, potrącana przez pieszych, kiedy ja znajdowałem się już po drugiej stronie, machając rękami jak skończony idiota abyś wreszcie się ocknęła. Nie pamiętam ile razy wołałaś gdzieś na ulicy ej ludzie, Jack Wilshere! Bardzo bawił cię mój grymas, dedykowany tylko i wyłączanie tobie, kiedy byłem zmuszany do rozdawania autografów i pozowania z kibicami, którzy blokowali nam przejście. Ty wtedy stawałaś gdzieś z boku i śmiałaś w najlepsze, wiedząc jak bardzo w tym momencie cię nienawidzę. Miałaś też świadomość, że kocham swój klub, więc nie odmówię nikomu. A kiedy brało nas na zwierzenia kupowaliśmy alkohol. Też go sobie nie odmawialiśmy.
- Tylko piwo ratuje sytuację - mówiłem, bo przecież jesteśmy młodzi. Siadaliśmy na dachu mojego domu, wychodząc przez okno. Śmialiśmy się chyba ze wszystkiego, opowiadałaś o swojej pracy, o cycatej blond sekretarce, której poczucie i intelekt uparły się, że nigdzie dalej nie idą, zatrzymując się gdzieś w okolicach drugiej klasy podstawówki, o Grubym Joe, który ciągle cię podrywał, a raz oblał kawą, o Katie, która jest lesbijką z heteroseksualną przeszłością, więc nie może tego odżałować. Nadrabia sobie, co czwartek chodząc do największego, gejowskiego klubu w mieście, poznając panienki na jedną noc. Patrz, a mówi się, że to domena mężczyzn. Katie lubi białą czekoladę, filmy z George Clooneyem i czytać Vogue'a w sobotni wieczór. Mimo wszystko podobno się kolegujecie, a ty cieszysz się ze swojego zawodu, choć doskonale wiem, że wolałabyś zostać artystką niezależną. Masz w pokoju czarną ścianę, taką jak tablica w szkolnej sali, na której kreślisz kredą rysunki i zapisujesz ważne notatki. Kiedyś pozwoliłaś mi się tam podpisać. Zrobiłem to białą farbą, żebyś przypadkiem nie zmazała dopisku dla najukochańszej wredoty. Często odwiedzasz galerie czy wystawy, jednak sam jestem w tym kompletnie zielony. Pozostanę raczej przy piłce.
- Kurwa mać - syczałaś, nie mogąc otworzyć butelki. - Co to za cholerstwo? - mówiłaś po polsku, co bardzo mnie drażniło. Dzięki naszej znajomości poznałem jedynie przekleństwa, a reszta brzmiała gorzej niż chiński. Nie raz dochodziło do kłótni między nami. Wtedy jak na złość nawijałaś w swoim ojczystym języku, więc wyłapywałem jedynie wulgaryzmy. Pomimo drobnych sprzeczek nie wymieniłbym cię na żadną inną, chociażby ze względu na idealne zrozumienie pod kątem muzyki. Wspólnie do tej pory śpiewamy piosenki Ushera w samochodzie i zawsze mnie ganisz za zbytnie wczuwanie się w utwór oraz zamykanie oczu podczas prowadzenia. Jeśli chodzi o sprawy miłosne też jesteśmy zgodni. To jeszcze nie nas czas, zdecydowanie. Dlatego często naśmiewaliśmy się z naiwnych, nieszczęśliwie zakochanych par, bo nas ten problem po prostu nie dotyczył.
- Biedna. Myślała, że była wyjątkowa i nigdy o niej nie zapomni - śmiałaś się, gdy opowiadałem o byłej dziewczynie jednego z Kanonierów. Na temat naszej znajomości nigdy nie musieliśmy wymieniać zdań. Wszystko było jasne. Oczywiście - lubimy się, czasami śpimy w jednym łóżku, chodzisz w moich koszulkach i wyżerasz resztki żelków, zostawiając tylko te lukrecjowe, pewnie kiedyś widziałem cię nago, a na pewno bez makijażu. Możliwe, że zrobiliśmy coś zupełnie głupiego po pijaku, jednak niezaprzeczalnie nic wielce romantycznego nas nie łączy. W każdym razie byłaś także moim największym wybawieniem, kiedy kontuzja, której niestety się nabawiłem trwała w nieskończoność. Przychodziłaś rano, zaraz po tym jak wracałem z rehabilitacji. Przynosiłaś drugie śniadanie, wiedząc, że moja lodówka świeci pustkami, a kiedy już usiądziemy nikomu nie będzie chciało się ruszyć do sklepu. Losowanie kto to uczyni też zrobiło się nudne. Oboje oszukiwaliśmy jak tylko się dało, by zostać w domu.
- Biała, ale mleka tylko odrobinę, bez cukru. Tak, wiem, pamiętam - mówiłem gdy stawałaś w drzwiach. Zawsze ta sama kawa i twoje bose stopy na ciemnych panelach. Nie znam nikogo, kto byłby równie uzależniony od kofeiny. - Jas, ile razy mam powtarzać, że tu się nie pali? - wzdychałem zirytowany, stawiając przed tobą kubek i zabierając papierosa z twojej ręki, by go wyrzucić. Czasami miałem ochotę zgasić ci go na czole. Serio. Mówiłem Jas, bo Jaśmina z moim brytyjskim i jak to określiłaś - seksownym akcentem, brzmiała co najmniej śmiesznie. Imię to nic, każ Anglikowi wymówić twoje nazwisko. Brząszcz. Do tej pory nie mam pojęcia jak to się czyta. - Kiedy wreszcie rzucisz to gówno? - pytałem.
- Kiedy wreszcie pojmiesz, że ty masz futbol, a ja papierosy?- przechylałaś głowę w bok, przedrzeźniając i uśmiechając się delikatnie. Z reguły włosy miałaś związane w zabawnego koka na samym czubku głowy oraz wpiętych parę wsuwek dookoła.
- Dać ci drinka i szluga, a będziesz szczęśliwa w każdym towarzystwie, co?
- Ej, nie popadajmy w skrajności. Nie rób ze mnie gówniary - odparłaś rozbawiona. Późnymi weekendowymi popołudniami włączaliśmy Fifę i bywało, że kończyliśmy grać koło trzeciej w nocy. Nie wiem jakim cudem będąc kobietą, potrafisz wygrywać mecz za meczem. To jakaś magia.
- Witamy państwa, w dzisiejszym meczu Arsenal zmierzy się z Barceloną... - dobiegały odgłosy z głośników konsoli. Zawsze wybierałaś kataloński klub, choć nie przypominam sobie abyś była jakąś szczególną fanką La Ligi.
- A zajebisty talent Jaśminy pięknie rozgromi marnego Wilshere'a i resztę The Gunners - dodawałaś prawie zawsze, by później odstawiać taniec zwycięstwa przed plazmą. Mogliśmy tak pić napoje procentowe lub też nie, grać, oglądać filmy albo siebie nawzajem. W każdym bądź razie nigdy się nie nudziliśmy. Gdy pewnego razu leciała jakaś tandetna komedia, a bohaterowie wymieniali między sobą kiepski dialog, spodobał mi się tylko jeden fragment.
- Przepraszam, czy coś się pani stało? - pytała ekspedientka.
- Mi? - główna postać popatrzyła na nią zdziwiona.
- Tak. Jest pani w piżamie, a to jest sklep - sprzedawczyni uniosła brwi do góry z pogardą.
- A, tak. Faktycznie - zero jakiegokolwiek przejęcia w głosie klientki, jakby słowa kobiety były oczywistością.
- Może mogłabym jakoś pomóc, coś dla Pani zrobić, do kogoś zadzwonić? - patrzyła litując się.
- Czerwone Marlboro i wódkę poproszę.
Zawsze owa część kojarzyła mi się z tobą. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, jeśli taka scena miałaby kiedyś miejsce w twoim życiu realnym. Gdybyś przyszła do czyjegoś mieszkania z ostrym narzędziem w ręku, pewnie jeszcze pytałabyś czemu domownicy zadają durne pytania w stylu kim jesteś? po co ci ten nóż? W pewnym rodzaju byłaś wariatką. Mówi się często na kogoś: "zwariowała", a czasami "odchodzi od zmysłów", co cię bardzo drażni. W końcu to tak, jakby zmysły były jakimś kierunkiem, domem, z którego można wyjść, albo obcym krajem, do którego się wyjeżdża. Ale kiedy się wariuje, wcale się nie zmienia miejsca, lecz zostaje się tu, gdzie się jest. Tylko wchodzi ktoś inny. Dlatego definitywnie wolimy to pierwsze określenie.
Wyrwałaś mi mój najcieplejszy koc, którym okrywałem się, śledząc fabułę tej głupkowatej produkcji.
- Ej! - krzyknąłem, czując nagły chłód. To w końcu jedno z najbardziej nieprzyjemnych doznań. - No co?
- To, że jesteś większy nie znaczy, że możesz tak bezczelnie przywłaszczać sobie cały koc - odparłaś, szarpiąc materiał.
- Wolny kraj - wzruszyłem ramionami, pakując do buzi kolejną porcję popcornu i znów opatulając stopy.
- Sprzeciw. Od kiedy zacząłeś podbierać mi kredkę do oczu żeby jej użyć, zawołać mnie oraz wykrzyczeć patrz, jestem pandą! zostałam władcą. Wyglądałeś trochę jak przedszkolak jarający się nowymi pastelami. Ale wracając do tematu; rozumiesz, monarchia despotyczna. Muszą tu panować jakieś zasady - powiedziałaś.
- Ostatnio twierdziłaś jeszcze, że jedyne zasady jakich się trzymasz, to zasady gramatyki. W szczególności, że spokój występuje tylko w liczbie pojedynczej - pokazałem ci język, wypominając ostatnie słowa i cytując je ze skrupulatnością. Nasze przekomarzanie się chyba nigdy nie miało końca. Do tej pory nie ma. Inaczej tęskniłbym za takimi wieczorami, które zaraz po piłce stanowią niemałą rozrywkę.
- I tak jest, Jackie. Monarcha despotyczny wcale prawom podlegać nie musi. Poddani za to tak - zaśmiałaś się, wchodząc pod koc i dźgając mnie palcem w żebra, abym ułożył się inaczej. Czasami wkładałaś palce w moje dołeczki w policzkach. Uważałaś, że są urocze i powodują, iż ludzie wydają się być słodcy oraz kochani. To taki darmowy prezent od losu, dzięki któremu łatwiej zdobyć zaufanie. Nie mam pojęcia ile w tym racji. Wolałbym mieć twoje piegi. Nie wyobrażam sobie ciebie bez piegów. Masz je tylko na nosie, a wyraźniejsze stają się w lato.
- Ale z ciebie zrzęda, Jas. I nie mów do mnie Jackie - dla wygody nas obojga objąłem cię ramieniem. Położyłaś głowę na moim torsie, śledząc obraz w telewizorze. To przyjemne dotykać kobietę bez zbędnych nadziei i zobowiązań. Nadal pachniałaś zieloną herbatą. Cholera, zauważyłaś, że przywiązujemy zbyt dużo uwagi do głupich szczegółów? A potem ponownie ukradłaś mi koc, czyniąc mnie na dodatek żywą poduszką.
- Biedna. Myślała, że była wyjątkowa i nigdy o niej nie zapomni - śmiałaś się, gdy opowiadałem o byłej dziewczynie jednego z Kanonierów. Na temat naszej znajomości nigdy nie musieliśmy wymieniać zdań. Wszystko było jasne. Oczywiście - lubimy się, czasami śpimy w jednym łóżku, chodzisz w moich koszulkach i wyżerasz resztki żelków, zostawiając tylko te lukrecjowe, pewnie kiedyś widziałem cię nago, a na pewno bez makijażu. Możliwe, że zrobiliśmy coś zupełnie głupiego po pijaku, jednak niezaprzeczalnie nic wielce romantycznego nas nie łączy. W każdym razie byłaś także moim największym wybawieniem, kiedy kontuzja, której niestety się nabawiłem trwała w nieskończoność. Przychodziłaś rano, zaraz po tym jak wracałem z rehabilitacji. Przynosiłaś drugie śniadanie, wiedząc, że moja lodówka świeci pustkami, a kiedy już usiądziemy nikomu nie będzie chciało się ruszyć do sklepu. Losowanie kto to uczyni też zrobiło się nudne. Oboje oszukiwaliśmy jak tylko się dało, by zostać w domu.
- Biała, ale mleka tylko odrobinę, bez cukru. Tak, wiem, pamiętam - mówiłem gdy stawałaś w drzwiach. Zawsze ta sama kawa i twoje bose stopy na ciemnych panelach. Nie znam nikogo, kto byłby równie uzależniony od kofeiny. - Jas, ile razy mam powtarzać, że tu się nie pali? - wzdychałem zirytowany, stawiając przed tobą kubek i zabierając papierosa z twojej ręki, by go wyrzucić. Czasami miałem ochotę zgasić ci go na czole. Serio. Mówiłem Jas, bo Jaśmina z moim brytyjskim i jak to określiłaś - seksownym akcentem, brzmiała co najmniej śmiesznie. Imię to nic, każ Anglikowi wymówić twoje nazwisko. Brząszcz. Do tej pory nie mam pojęcia jak to się czyta. - Kiedy wreszcie rzucisz to gówno? - pytałem.
- Kiedy wreszcie pojmiesz, że ty masz futbol, a ja papierosy?- przechylałaś głowę w bok, przedrzeźniając i uśmiechając się delikatnie. Z reguły włosy miałaś związane w zabawnego koka na samym czubku głowy oraz wpiętych parę wsuwek dookoła.
- Dać ci drinka i szluga, a będziesz szczęśliwa w każdym towarzystwie, co?
- Ej, nie popadajmy w skrajności. Nie rób ze mnie gówniary - odparłaś rozbawiona. Późnymi weekendowymi popołudniami włączaliśmy Fifę i bywało, że kończyliśmy grać koło trzeciej w nocy. Nie wiem jakim cudem będąc kobietą, potrafisz wygrywać mecz za meczem. To jakaś magia.
- Witamy państwa, w dzisiejszym meczu Arsenal zmierzy się z Barceloną... - dobiegały odgłosy z głośników konsoli. Zawsze wybierałaś kataloński klub, choć nie przypominam sobie abyś była jakąś szczególną fanką La Ligi.
- A zajebisty talent Jaśminy pięknie rozgromi marnego Wilshere'a i resztę The Gunners - dodawałaś prawie zawsze, by później odstawiać taniec zwycięstwa przed plazmą. Mogliśmy tak pić napoje procentowe lub też nie, grać, oglądać filmy albo siebie nawzajem. W każdym bądź razie nigdy się nie nudziliśmy. Gdy pewnego razu leciała jakaś tandetna komedia, a bohaterowie wymieniali między sobą kiepski dialog, spodobał mi się tylko jeden fragment.
- Przepraszam, czy coś się pani stało? - pytała ekspedientka.
- Mi? - główna postać popatrzyła na nią zdziwiona.
- Tak. Jest pani w piżamie, a to jest sklep - sprzedawczyni uniosła brwi do góry z pogardą.
- A, tak. Faktycznie - zero jakiegokolwiek przejęcia w głosie klientki, jakby słowa kobiety były oczywistością.
- Może mogłabym jakoś pomóc, coś dla Pani zrobić, do kogoś zadzwonić? - patrzyła litując się.
- Czerwone Marlboro i wódkę poproszę.
Zawsze owa część kojarzyła mi się z tobą. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, jeśli taka scena miałaby kiedyś miejsce w twoim życiu realnym. Gdybyś przyszła do czyjegoś mieszkania z ostrym narzędziem w ręku, pewnie jeszcze pytałabyś czemu domownicy zadają durne pytania w stylu kim jesteś? po co ci ten nóż? W pewnym rodzaju byłaś wariatką. Mówi się często na kogoś: "zwariowała", a czasami "odchodzi od zmysłów", co cię bardzo drażni. W końcu to tak, jakby zmysły były jakimś kierunkiem, domem, z którego można wyjść, albo obcym krajem, do którego się wyjeżdża. Ale kiedy się wariuje, wcale się nie zmienia miejsca, lecz zostaje się tu, gdzie się jest. Tylko wchodzi ktoś inny. Dlatego definitywnie wolimy to pierwsze określenie.
Wyrwałaś mi mój najcieplejszy koc, którym okrywałem się, śledząc fabułę tej głupkowatej produkcji.
- Ej! - krzyknąłem, czując nagły chłód. To w końcu jedno z najbardziej nieprzyjemnych doznań. - No co?
- To, że jesteś większy nie znaczy, że możesz tak bezczelnie przywłaszczać sobie cały koc - odparłaś, szarpiąc materiał.
- Wolny kraj - wzruszyłem ramionami, pakując do buzi kolejną porcję popcornu i znów opatulając stopy.
- Sprzeciw. Od kiedy zacząłeś podbierać mi kredkę do oczu żeby jej użyć, zawołać mnie oraz wykrzyczeć patrz, jestem pandą! zostałam władcą. Wyglądałeś trochę jak przedszkolak jarający się nowymi pastelami. Ale wracając do tematu; rozumiesz, monarchia despotyczna. Muszą tu panować jakieś zasady - powiedziałaś.
- Ostatnio twierdziłaś jeszcze, że jedyne zasady jakich się trzymasz, to zasady gramatyki. W szczególności, że spokój występuje tylko w liczbie pojedynczej - pokazałem ci język, wypominając ostatnie słowa i cytując je ze skrupulatnością. Nasze przekomarzanie się chyba nigdy nie miało końca. Do tej pory nie ma. Inaczej tęskniłbym za takimi wieczorami, które zaraz po piłce stanowią niemałą rozrywkę.
- I tak jest, Jackie. Monarcha despotyczny wcale prawom podlegać nie musi. Poddani za to tak - zaśmiałaś się, wchodząc pod koc i dźgając mnie palcem w żebra, abym ułożył się inaczej. Czasami wkładałaś palce w moje dołeczki w policzkach. Uważałaś, że są urocze i powodują, iż ludzie wydają się być słodcy oraz kochani. To taki darmowy prezent od losu, dzięki któremu łatwiej zdobyć zaufanie. Nie mam pojęcia ile w tym racji. Wolałbym mieć twoje piegi. Nie wyobrażam sobie ciebie bez piegów. Masz je tylko na nosie, a wyraźniejsze stają się w lato.
- Ale z ciebie zrzęda, Jas. I nie mów do mnie Jackie - dla wygody nas obojga objąłem cię ramieniem. Położyłaś głowę na moim torsie, śledząc obraz w telewizorze. To przyjemne dotykać kobietę bez zbędnych nadziei i zobowiązań. Nadal pachniałaś zieloną herbatą. Cholera, zauważyłaś, że przywiązujemy zbyt dużo uwagi do głupich szczegółów? A potem ponownie ukradłaś mi koc, czyniąc mnie na dodatek żywą poduszką.
Wiemy już o kim jest opowiadanie. Podoba mi się lekkość z jaką piszesz :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.
Pozdrawiam serdecznie :)
Wow...ten sposób narreacji, naprawdę powaliłaś mnie nim na kolana, chociaż w przypadku twojej twórczości to nic nowego:) cieszę się, że znowu piszesz, nawet nie wiesz jak bardzo:) I oczywiście czekam na kolejny równie niesamowity rozdział:)
OdpowiedzUsuńZAKOCHAŁAM SIĘ, AMEN.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za to! <3 Jest Jack, mogę Cię uściskać? :D
ojejuu, kocham kocham kocham to opowiadanie! Jest po prostu genialne! Jacka też lubię, wiec wciąz będę czytać <3
OdpowiedzUsuńzaiskrzy coś między nimi? ^^
Czekam :*****
Miałam taki pomysł w głowie na opowiadanie z tym samym typem narracji, ale wyprzedziłaś mnie :P
OdpowiedzUsuńNo i w sumie dobrze, bo nie wiem czy moje wyszłoby choć w połowie tak dobrze jak Twoje.
Uroczo. Przyjaźń dwójki ludzi jednak potrafi być urocza. I o tyle o ile w Twoim opowiadaniu istnieje ta damsko-męska przyjaźń, o tyle życie później często ją weryfikuje....
Przyjaźń między kobietą, a mężczyzną, do tego totalnie bez zobowiązań. No, no, podoba mi się, a przecież to dopiero początek! :D Więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny. :>
OdpowiedzUsuńA u mnie 22 rozdział: ich-liebe-bvb ;] Zapraszam. :>
nowość na www.gunner-love.blogspot.com jeśli masz ochote to zapraszam
OdpowiedzUsuńo jejku, skradłaś moje serce tym opowiadaniem. Na prawdę jest genialne, czekam na następny. :)
OdpowiedzUsuńWow brak mi słów, to jest przepiękne dosłownie zakochałam się w tym opowiadaniu! Czekam na następny i weny życzę:)
OdpowiedzUsuńPrzyjaźń między kobietą i mężczyzną, tak bez zobowiązań? Ujęłaś mnie tym wątkiem. Jestem też przekonana, że to opowiadanie będzie równie genialne, jak to zakończone.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^^
Dwójka na: http://equation-of-love.blogspot.com/. Zapraszam ;))
OdpowiedzUsuńJest Jack, jest pięknie zaczynająca się fabuła, czy można chcieć czegoś więcej? Oczywiście, że nie! ( może kolejnych rozdziałów.)
OdpowiedzUsuńOsobiście nie wierzę w przyjaźń damsko-męską, być może dlatego, że tak owej nie doświadczyłam, bo przeważnie prędzej czy później jedna ze stron się angażowała, więc z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Czy mówiłam, że kocham ich wymianę zdań ? <3
Czekam na następny, pozdrawiam.
mylena ;)
O Matko! Będę tu!
OdpowiedzUsuńcudowne, po prostu. Będę tu :)
OdpowiedzUsuńVE.